On i barłóg i ona,
I wyrychlił ramiona,
By ją porwać na trwałe wbrew światu kochanie!
Biel jej ciała przywłaszczał. Biel, napewno biel!
A chłonęła go w siebie ciszkiem, jak mogiła.
Poznał, czem jest czar nocy, szept i chętna ściel,
I tak skochał dziewczynę,
Że wołała w mrok: „Ginę!” —
Bo się pierwszej miłości niechcący broniła.
Gil jej w uszach zadzwonił. Gil, napewno gil!
Tak tętniła krwią śpiewną, tak drżała w głąb chcenia...
Zdzierż szczęście!... Nie zdzierżyła!.. Ledwo kilka chwil!...
Nienawykła do czaru,
Zmarła z westchnień nadmiaru,
Umierając, nie miała nic do powiedzenia!
Strych zawinił wszystkiemu! Strych, napewno strych!
Z jego wyżyn dał w nicość nura bezpowrotnie, —
Zaśmiał się w samo niebo, a przy ziemi — ścichł,
Pilnej śmierci cios tępy
Duszę rozpruł na strzępy,
Aż się z niej wysypały skarby dożywotnie!
Piach się z duszy wysypał! Piach, napewno piach!
Ten, co w podróż się złoci do zorzy, gdy kona, —
Bochen chleba w gwiazd wieńcu — skrót pałacu w mgłach —
Rzęsa Boża — dwie pszczoły —
I trzy z wosku anioły.
Czego tylko nie było w duszy Alcabona!