Ta strona została uwierzytelniona.
POWRÓT
Wieczorny szkarłat na niebiosach
Szukał wciąż sposobu zbłękitnienia, —
I zbłękitniał. — Niebo mży w twych włosach, —
Niebo z włosów spływa w mrok istnienia.
Niechno zalśni odrobina czasu
W bacznem oknie i w zawiłym jarze,
A na zawsze pójdziemy do lasu.
I poszliśmy. — O czemże ja marzę?
Jaką z nieba mgłę do oczu tulę?
Był świt w liściach, a w obłokach — skrytki.
Kwitły chore na błękit — śniwule
I nakrwione słońcem — złotolitki.
Drzewa przez sen bezkresami bredzą,
Cała w szumach — przyszłość i ustronie!
Czar twój — dreszczu sprawdziłem niewiedzą, —
Ust domysłem obadałem dłonie.
I byliśmy w pilnem trwaniu — sami, —
Cień twój szukał na ziołach popasu.
A świat, szumiąc, mijał nad drzewami,
Aż przeminął... I wrócił do lasu...