Ta strona została uwierzytelniona.
Podłoga zwierciedliła, lśniąc sennym nabytkiem,
Palmy liść z jaśniejszym nieco spodem,
Ale tak, że mętniał w rozcieńczeniu płytkiem,
Jakby zieleń ktoś rozlał mimochodem...
Fotel, trawiąc ciszę aksamitną,
Ociężale wygodniał i płowiał...
Cukier igrał skrą błękitną,
Bochen chleba — różowiał...
Zegar wytrząsał ze sprężynowych zwojów
Dłużącą się nutę w głąb sali.
W umeblowanym półśnie słonecznych pokojów
Wszyscy trwali i nie umierali.
A potem coś się stało... Źle, że coś się stało...
Ten sam zegar w innych miastach bił nieśmielej...
I dusza się potknęła o nieoględne ciało, —
I kolejno umierać zaczęli...