PAN BŁYSZCZYŃSKI
Ogród pana Błyszczyńskiego zielenieje na wymroczu,
Gdzie się cud rozrasta w zgrozę i bezprawie.
Sam go wywiódł z nicości błyszczydłami swych oczu
I utrwalił na podśnionej drzewom trawie.
Kiedy zmory są zajęte przyśpieszonem zmorowaniem
Między mgłą a niebem, między mgłą a wodą, —
Zielna zjawa swe dłonie zbezcieleśnia ze łkaniem
Nad paprocią — nad pokrzywą — nad lebiodą.
W takiej chwili Bóg przelatał, pełen wspomnień wiekuistych,
Ścieżką podobłoczną — właśnie, że tułaczą —
I przystanął na zbiegu dwojga tęsknot gwiaździstych,
Gdzie się widma migotliwie bylejaczą.
Zaszumiało jaworowo, ale chyba wbrew jaworom —
Samym cisz zamętem, samą cisz utratą...
— „Kto te szumy narzucił moim dumnym przestworom?
Kto ten ogród roznicestwił tak liściato?...“
Cisza... Nikt nie odpowiada. Płyną chmury i godziny...
Wszelka dal w niebiosach — to dal zagrobowa.
Pan Błyszczyński w świat nagle z trwożnej wyszedł gęstwiny,
Szepnął: „Boże!“ — i powiedział takie słowa:
Strona:PL Bolesław Leśmian-Napój cienisty.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.