„Był w zaświatach — sen i wicher i zaklętej burzy rozgruch!
Boże, snów spełnionych już mi dziś nie ujmuj!
Jam te drzewa powcielał! To — mój zamysł i odruch...
Moje dziwy... Moje rosy... Dreszcz i znój mój!
„Przebacz smutkom i widziadłom, nieznającym rodowodu,
I opacznym kwiatom, com je snuł z niczego...
Moja wina! O, Boże, wejdź do mego ogrodu!
Do ogrodu!... Do — mojego!... Do — mojego!...
„Wyznam Tobie całą zwiewność, całą gęstwę mojej wiary
W życie zagrobowe kwiatów i motyli.
Wejdź do mego ogrodu! I cóż z tego, że czary!...
I cóż z tego, że ułuda nikłej chwili!...“
Wszedł w gęstwinę, co szumiała poza życia drogowskazem.
Sami byli teraz. Oko w oko — sami.
Nic do siebie nie rzekli i, ciemniejąc, szli razem
Alejami — alejami — alejami!
Ogród śnił się... Tu i ówdzie dąb prześniony zżółkł i powiądł.
Każdy krzew sam w sobie miał zaświata wygląd.
Sporo było w gałęziach — cisz zbłąkanych i sowiąt,
Lecz nie było ani świerszczy, ani szczygląt.
Uciekały się niebiosy pod najdalszych gwiazd obronę,
Miesiąc złotym rogiem chmurę mgliście pobódł.
Trzepotały się w piachu dusze zmarłych, spragnione
Nowych zgonów i pośmiertnych w mroku swobód.
Coś złociście wyspowego w daleczyźnie alej pełga, —
Można taką wyspę brwi skinieniem spłoszyć...
Świetlikami za chwilę północ w zieleń się wełga,
Niepokojąc gmatwaninę leśnych poszyć.
Strona:PL Bolesław Leśmian-Napój cienisty.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.