w podróż, nie miałem jeszcze tak wygodnego mieszkanka. Było coprawda zbyt okrągłe i zbyt sklepione. Musiałem przez czas pewien przyzwyczajać nogi do chodzenia po wklęsłej, nieckowatej podłodze. Zanim zdobyłem owo nawyknienie, padałem niemal co chwila, jak długi, na podłogę tembardziej, że była śliska z powodu resztek białka, które zgarniałem w dłonie i w ten sposób żywiłem się jeszcze przez dni kilka. Tymczasem - nazajutrz po mojem zamieszkaniu we wnętrzu jaja, deszcz ustał i pogodne, jaskrawe słońce przenikło przez przezroczą skorupę jaja, wyzłacając całe jego wnętrze. Sama skorupa, oświetlona rzęsistem słońcem, zdała mi się szczerozłotą. Widziałem, jak zwolna, w miarę zachodu słońca - zmieniała swe barwy, stając się coraz różowszą, aż wreszcie spurpurowiała, wypełniając wnętrze cudownem, purpurowem półświatłem. Ubranie moje i ręce, na które spojrzałem, wszystko teraz było - purpurowe, aż wreszcie purpura zaczęła ciemnieć, błękitnieć, szarzeć i wkońcu mrok gęsty zapanował w mojem mieszkaniu. Pewnego dnia - w samo południe, zauważyłem nagle, iż przejrzyste ściany mego mieszkania, złociściejące od słońca, pokryły się nagłym i niespodzianym cieniem.
»Pewno się niebo zachmurzyło i burza nadchodzi« - pomyślałem w duchu i, chcąc sprawdzić moje przypuszczenia, wyjrzałem na świat przez wyżłobione w jaju okienko.
Jakież było moje zdziwienie, gdym zamiast chmury - ujrzał w niebiosach - tuż nad jajem - olbrzymiego ptaka, który dwojgiem ogromnych skrzydeł przesłonił niebiosy i rzucił cień na ściany mego domu.
Nigdym nie widywał dotąd tak ogromnego skrzydlaka. Zauważyłem, że po chwili lotu znieruchomiał w niebiosach i jął się zwolna spuszczać na ziemię - wprost ku miejscu, w którem znajdowało się jajo.
Domyśliłem się, że jajo, w którem mieszkam, jest przyrodzoną własnością skrzydlatego olbrzyma. Jednocześnie przypomniałem sobie nagle słowa pewnego marynarza, który mówił do mnie i do swych towarzyszy:
»Nikt mi chyba nie uwierzy, żem widział w swem życiu ptaka, który jest dziesięć razy większy od największego okrętu, chociaż posiada dwa tylko potężne żagle. Kto nie wierzy w istnienie takiego ptaszury, ten niech przynajmniej uwierzy w to, że ptak ów nazywa się Rok. Nie znam jego obyczajów, ale przypuszczam, iż znosi jaja tak wielkie, że możnaby w jednem z nich schować wszystkie kufry naszej załogi z ta-
Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 059.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.