Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

samą łatwością, z jaką ja w tej chwili chowam fajkę do kieszeni. Niewiara prostaków w możliwość zniesienia takiego jaja zasadza się chyba na tem tylko, że nigdy kura swojska takich im jaj znieść nie raczyła, - lecz za możliwością znoszenia jaj takich przemawia nieodparcie ta okoliczność, że ptak Rok wcale nie jest do kury podobny«.
Tak mówił stary, wytrawny marynarz. Pamiętam, iż wówczas pierwszy zwątpiłem o prawdzie słów starego marynarza, to też w tej chwili właśnie poczerwieniałem ze wstydu po uszy na myśl, iż tkwię we wnętrzu jaja, w którego zniesienie nie wierzyłem, i że spuszcza się ku mnie z niebiosów sam ptak Rok, którego istnienie podałem niegdyś w wątpliwość. Po krótkiej lecz bolesnej chwili dojmującego wstydu, zamyśliłem się nad tem, co mam teraz począć - czy pozwolić ptakowi ująć mię wraz z jajem w szpony i unieść precz z tej wyspy, czy też wysunąć się z jaja przez otwór i zmykać co tchu w jakąkolwiek stronę, gdyż wokół była pustynia jednostajna i wybór tej lub innej strony świata był mi w danym razie i dla danego celu zgoła obojętny. Mniej obojętny wydał mi się ów fakt, iż równia pustynna znacznie utrudniała niespostrzegalność mojej ucieczki. Ani stary marynarz, ani tembardziej ja - młody podróżnik - nie znaliśmy obyczajów Roka. Obawiałem się, iż obyczaje tego olbrzyma są drapieżne i mściwe, zaś zbyt dokładne i zbyt widoczne opróżnienie przynależnego mu jaja mogło mię właśnie narazić na zemstę skrzydlatego drapieżnika. Nie miałem zbyt wiele czasu do namysłu. Rok spuszczał się coraz szybciej i szpony jego za chwilę mogły już dosięgnąć jaja.
Zapadło we mnie błyskawiczne postanowienie trwania nadal we wnętrzu pozyskanego trafem przytułku. W razie bowiem udanej nawet ucieczki - czekała mię na wyspie śmierć głodowa. Wolałem więc pozwolić ptakowi, aby mię stąd uniósł gdziekolwiek, choćby na szczyty skał lub gór, kędy zapewne buduje swe gniazda.
Jak pomyślałem, tak się stało. Rok pochwycił jajo w szpony i uniósł je wraz ze mną wysoko - w błękity.
Jajo, które jeszcze przed chwilą było dla mnie czemś w rodzaju niedorzecznie okrągłej chałupy, przedzierzgnęło się teraz w rodzaj dorzecznie okrągłego balonu, który unosił się coraz wyżej dzięki potężnym skrzydłom niestrudzonego Roka.