Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 080.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przeznaczyła dla nieznanego młodzieńca, dwieście następnych - dla ulubionego kota, który nigdy swej pani nie opuszcza, pięćdziesiąt przedostatnich - dla każdego, ktokolwiek zachwyci się jej urodą, a trzy ostatnie uderzenia - dla swego męża, który jest słynnym czarnoksiężnikiem i już od lat wielu spełnia wszelkie zachcianki i kaprysy płomiennej królewny. Radzę ci, kochany Sindbadzie, ani chwili nie zwlekać i natychmiast po ocknieniu udać się w podróż do krajów nieznanych, gdzie napewno spotkasz piękną Serminę, gdyż sam los skieruje bieg twego okrętu ku owym wybrzeżom, kędy Sermina wyczekuje niecierpliwie twego przyjazdu«.
»Nie opuszczę domu rodzinnego i nie udam się w podróż, do której mię zachęcasz, z dwóch powodów: - po pierwsze - nie ufam Djabłom Morskim, a powtóre - nie wierzę w sny, a wiem doskonale, że i ty i twoje słowa są tylko snem, który mi się śni w tej oto chwili«.
»Postąpisz tak, jak będziesz uważał za stosowne - odrzekł nieco urażonym głosem Djabeł Morski. - Co do mnie, uważam, iż mi nic innego nie pozostaje, jak usunąć się dyskretnie z twego snu, w który nie wierzysz, - jedyny to bowiem odwet, na jaki może się zdobyć każdy sen: przestać się śnić temu, kto weń nie wierzy«.
Mówiąc to, Djabeł Morski pierzchnął nagle z mego snu. Zbudziłem się niezwłocznie, pełen dziwnych, nieodpartych marzeń o płomiennej Serminie, której serce uderza tysiąc dwieście pięćdziesiąt trzy razy na minutę. Długom walczył z pokusą odjazdu w kraje nieznane, kędy czeka na mnie tak czarowna królewna. Długom i nadaremnie powtarzał w duchu, iż sen jest złudą, a cała opowieść Djabła Morskiego zmyśloną bajką. Nie mogłem się oprzeć słodkiej pokusie wiary w to, w co wierzyć chciało mi się naoślep. Pewnego dnia uwierzyłem wreszcie w istnienie płomiennej królewny i w jej niecierpliwe wyczekiwanie mego przyjazdu. Jednocześnie zapadło we mnie mocne postanowienie natychmiastowego udania się w podróż do krajów nieznanych. Wuj Tarabuk tym razem po osobliwym wyrazie mych oczu zgadnął zatajoną we mnie chęć podróży.
»Widzę, że znów chcesz na czas nieokreślony opuścić swego chorego wuja. Z oczu ci to patrzy! Nieprawdaż, Sindbadzie?«
»Nie zapieram się mych zamiarów« - odrzekłem, spuszczając nieco oczy.
»Nie zapierasz się? - szepnął wuj głosem przerażonym. - Dobrze ro-