Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 117.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

»Kapitanie - rzekłem - nie dowierzam jakoś tym ludziom i ich gościnności. Podobni są raczej do djabłów, niż do ludzi«.
»Pozory mylą - odrzekł kapitan. - Częstokroć spotykałem w życiu ludzi potwornych z dobrem sercem, i ludzi pięknego oblicza - pozbawionych zgoła serca. Myślę, iż śmiało możemy zaufać znakom, które nam dają. Z pewnością wśród tych potworów znajdziemy tkliwszą opiekę i gościnność, niż gdzieindziej«.
Marynarze społem potwierdzili słowa kapitana. Pośpiesznym tedy krokiem zbliżyliśmy się do osady. Karzełki otoczyły nas i przyglądały się nam ciekawie z jakimś dziwnym, rzekłbym, smakowitym wyrazem twarzy.
»Kapitanie, - szepnąłem znowu - czy nie uważasz, iż te karły patrzą na nas zbyt smakowicie? Czy nie jest to spojrzenie wytrawnych i wybrednych ludożerców? Patrzą bowiem tak, jakby przemyśliwały nad tem, jakiemi korzeniami i sosami przyprawić to mięsiwo, które tymczasem uważamy za własne, niejadalne i nietykalne ciało«.
»Jesteś zbyt podejrzliwy, - odrzekł kapitan - są to raczej dobroduszne potwory, które chcą się z nami podzielić zapasami swojej żywności«.
Marynarze znów potwierdzili słowa kapitana, zaś on na migi starał się powiadomić karły, iż odczuwa głód i pragnienie. Karły natychmiast odgadły porozumiewawcze ruchy kapitana. W tłumie ich powstał zgiełk i wrzawa. Widocznie naradzały się nad czemś, i kapitan niezwłocznie nam wyjaśnił, iż jego zdaniem naradzają nad wyborem potraw, ażeby wystawnem jedzeniem godnie uczcić nasz pobyt na wyspie. W okamgnieniu roje karłów zakrzątnęły się wokół i natychmiast jedne z nich ustawiły przed nami stół, drugie - zydle, a reszta pobiegła do pobliskiej lepianki, z której wypadła gwarnie, niosąc dziwaczne kielichy i pokrętne butle.
Zasiedliśmy do stołu w oczekiwaniu jadła i napoju. Karły podały nam kielichy i ze wstrętnym uśmiechem na twarzy napełniły zielonkawym trunkiem z pokrętnych butli. Trunek ten wydzielał woń tak gęstą, ponętną, upajającą i oszałamiającą, że kapitan i wszyscy marynarze z zachwytem wychylili do dna swe kielichy, zanim zdążyłem ich ostrzedz. Byłem pewien, że trunek ten zawierał jakieś zioła senne, które odbierały przytomność i obezwładniały najzupełniej tych, co się nie oparli jego wonnym urokom. To też nie opróżniłem swego kielicha. I dobrzem