Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 119.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W ich do kuchni pochodzie mogłaby ich powstrzymać ta jedna chyba wiadomość, że kucharz zamierza użyć ich do innych potraw, niż te, do których zgodnie z własnem przekonaniem byli przeznaczeni nieodparcie. Gdyby ktokolwiek szepnął do ucha kapitanowi, iż zeń nie befsztyk, ale zwykłą pieczeń lub sztukę mięsa uczynią, kapitan napewno spłonąłby ze wstydu, lub uniósłby się gniewem. Ogarnął mię żal, wstyd i przerażenie. Cóż mogłem jednak począć?
Nikt nie dawał posłuchu moim przestrogom, które zawczasu czyniłem. Teraz było już zapóźno! Wszyscy moi towarzysze stracili przytomność. Wstrętny i niezrozumiały szał rozpanoszył się w ich duszach, zatrutych osobliwym trunkiem. Każdy z nich śnił jeno i marzył o tem, jaką zeń potrawę uczyni potworny kucharz karłów. Widocznie karły były niezwykłymi smakoszami i prawa czy też obyczaje wzbraniały im uroczyście najmniejszej pomyłki w zastosowaniu materjału do odnośnych przeznaczeń kulinarnych, czyli w zastosowaniu treści do formy. Pomyłkę tego rodzaju uważano tu za zbrodnię i karano rożnem, czyli - mówiąc inaczej - pieczono skazańca na rożnie aż do skutku. Są to obyczaje wprost potworne, szczególniej ze stanowiska ludzi kulturalnych, którym nie ciężą żadne popędy ludożercze. Wiedziałem, że stracę kolejno wszystkich towarzyszy i że zostanę na wyspie - samotny. Tak się też stało. Po pewnym czasie potworne karły spożyły wszystkich moich przyjaciół, nie pozostawiając mi ani jednego.
Postrzegłem, iż ogół karli wyczekuje moich zleceń kulinarnych, dotyczących własnej mojej osoby. To też zdziwiono się powszechnie, gdy żadne tego rodzaju zlecenie z ust moich nie wyszło. Domyśliły się potwory, żem powściągnął się od wypicia ich trunku. Ponieważ w osadzie ich było kilka ogrodów owocowych, tedy karmiłem się zrywanymi tam owocami, czego mi nie wzbraniano.
Pewnego dnia postanowiłem jednak raz na zawsze porzucić przeklętą osadę, choćby mię po za nią śmierć głodowa miała spotkać. Postanowienie to zapadło we mnie w chwili, gdym, wlazłszy na jabłoń, rwał dojrzałe owoce i smakowicie je pożerał.
Nagle posłyszałem w ogrodzie jakiś śpiew dziewczęcy. Zdziwił mię przyjemny, uroczy niemal dźwięk głosu, ponieważ wszystkie karły miały głos przeraźliwie ochrypły. Domyśliłem się natychmiast, że śpie-