Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 137.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rydwan, obładowany wszelkiemi sprzętami, meblami, zaś w ślad za nim sto innych rydwanów, na których piętrzyły się niewiarogodnie olbrzymie stosy siodeł, które mi zwrócono.
Przybyliśmy wreszcie na wiadome wzgórze, które już znałem dobrze. Otworzono drzwi potajemne i spuszczono mię żywcem do grobu wraz z cudowną Kaskadą i z całem ruchomem mieniem. Gdym już dotknął stopami wilgotnego gruntu mrocznych podziemi, - musiałem się co prędzej postronić, aby uniknąć spadku na głowę tysiąca wrzucanych do podziemi siodeł. Na końcu wreszcie spuszczono mi na sznurach siedem bochenków chleba i siedem dzbanów wody i zatrzaśnięto drzwi potajemne.
Ogarnęła mię ciemność i na chwilę straciłem zmysły.
Gdym je odzyskał - w pierwszej chwili nie mogłem nic dojrzeć dokoła w otaczających mię ciemnościach. Powoli wszakże i stopniowo oczy moje tak nawykły do mroku, żem wkońcu mógł zupełnie swobodnie rozróżniać kształty a nawet barwy wszystkich przedmiotów.
Znajdowałem się w jakimś dziwacznym labiryncie podziemnym, napełnionym szklanemi trumnami i bielejącymi w mroku szkieletami ludzkiemi. Ilość nagromadzonych w podziemiach stołów, krzeseł, szaf i wszelkiego rodzaju sprzętów była wprost niewiarogodna.
Usiadłem na jednem z krzeseł i, przysunąwszy stół, postawiłem na nim siedem dzbanów wody i siedem bochnów chleba. Zapewne bardzo długo trwałem w zemdleniu, gdyż głód mi już dokuczał, - głód tak wściekły i niepohamowany, żem pił i jadł dopóty, dopókim nie wypił wszystkiej wody z dzbanów i nie zjadł wszystkich siedmiu bochnów chleba. Posiliwszy się jako tako, wstałem i pobrnąłem przed się naoślep. Postanowiłem iść bez ustanku, bez przerwy, bez wytchnienia we wszelkich możliwych kierunkach w tej nadziei, iż traf lub przypadek przyjdą mi z pomocą, a zbieg okoliczności pozwoli mi nie w ten, to w inny sposób wydostać się z podziemi na słońce.
Trudno mi określić, jak długo wałęsałem się po krętych korytarzach podziemnych - wśród szklanych trumien, zapełnionych szczelnie i po brzegi zwłokami ludzkiemi. Zdaje mi się jednak, iż wędrówka moja trwała dni kilka. Wreszcie pewnego dnia trafiłem na olbrzymią, samotną niszę, w której stała jedna tylko trumna szklana większych, niż inne, rozmiarów. W trumnie tej leżała na atłasowych poduszkach