Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 141.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
PRZYGODA PIĄTA



WONNY, słoneczny poranek jaśniał w czystych niebiosach, gdym konno mknął po ulicach Bagdadu, zdążając pośpiesznie do mego pałacu. Zastanowił mię niezwykły ruch i zgiełk, który wzmagał się i wzrastał w miarę, jak się zbliżałem do placu, który się znajdował w pobliżu mego gniazda rodzinnego. Wjechawszy na plac, doznałem zdumienia bez granic. Niezliczone tłumy rojnie i zgiełkliwie tłoczyły się wokół jakiegoś przedmiotu, którego dojrzeć nie mogłem. Słyszałem dziwne okrzyki i wywrzaski, które napełniały powietrze dzikim zamętem.
»Warjat, warjat!« — krzyczeli jedni.
»Szaleniec, szaleniec!« — wołali drudzy.
»Obłąkaniec, obłąkaniec!« — wrzeszczeli inni.
»Niespełna rozumu, niespełna rozumu!« — mruczeli dość głośno ci, którzy stali w mojem pobliżu.
Zestawiając te okrzyki i wywrzaski, bez zbytniego trudu doszedłem do wniosku, że mimo pewnych różnic w poglądzie na stopień szaleństwa, wszystkie zgodnie i jednomyślnie przyznają komuś jakieś braki, niedobory i zwichnięcia na umyśle.
Wstrzymałem konia i zwracając się do pierwszego z brzegu widza nieznanej mi katastrofy, spytałem, co się stało?
»Stało się coś, czego nikt nie rozumie! — odpowiedział spytany. — Jestem zbyt daleko od miejsca wypadku, abym ci mógł opowiedzieć, co się tam dzieje w tej chwili«.
»A gdzież jest miejsce wypadku?«
»Tam — na środku placu, gdzie ścisk i tłok największy. Tam właśnie tkwi ów dziwny jegomość, którego nikt nie może zrozumieć. Bądź jednak cierpliwy, a dowiesz się ciekawszych szczegółów, niż te, któremi cię narazie uraczyć mogłem. Ci, którzy stoją w bezpośredniem niemal zetknięciu z owym jegomościem, podają wieści sąsiadom, sąsie-