Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 145.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

lecz nie karbuj ich nigdy w pamięci dziewczęcej! Tysiącu dziewcząt powierzyłem swe utwory i ani jedna z tego tysiąca nie dotrzymała mi codzień ponownie składanej przysięgi! W ostatnich czasach spłodziłem tyle wierszy, że na każdą dziewczynę przypadło dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć cudownie rymowanych utworów. Czyliż mogłem świeżej i młodej pamięci dziewczęcej udzielić wspanialszego i wdzięczniejszego brzemienia? A jednak spotkała mię niewdzięczność, wołająca o pomstę do nieba! Wprawdzie zauważyłem, iż od pewnego czasu wszystkie tysiąc przybladły nieco i zmizerniały. Nie zauważyłem wszakże, iż wszystkie tysiąc knuły przeciwko mnie spisek potworny i zbrodniczy! Nie wiem doprawdy - jak i gdzie, i kiedy - wszystkie tysiąc zaręczyły się z jakimiś urwisami, pędziwiatrami, oczajduszami i wspólnie ze zgrają swych narzeczonych umyśliły gromadną ucieczkę. Dzień dzisiejszy był właśnie umówionym dniem owej ucieczki. Skoro świt - posłyszałem w pałacu jakiś szmer i szelest i, pełną śmieszków krzątaninę. Byłem jednak tak znużony nocą bezsenną, że mi się nie chciało wstać z łóżka i zbadać przyczyny owych szmerów i szelestów. Przymknąłem oczy i zdrzemnąłem się najsmakowitszą drzemką poranną, która, nie wchodząc w zakres obowiązkowego snu, stanowi tem milszą, że niespodzianą gratkę. Nigdym jeszcze tak smacznie, tak głęboko i tak zapamiętale nie drzemał. Drzemka, aczkolwiek wyjątkowo pokrzepiająca, trwała krótko, jak każde wogóle szczęście. Ocknąłem się dość rześko i, przypomniawszy sobie owe szmery i szelesty, jąłem bacznie nasłuchiwać. W pałacu jednak tym razem trwała cisza tak doskonała i tak nieskalana, jakby go ktoś wyludnił. Pośpiesznie tedy wdziałem na się ubranie i przebiegłem cały pałac, aby wykryć przyczynę wspomnianych szmerów i szelestów. Zajrzałem też i do komnat, w których mieszkały dziewczęta. Komnaty były puste. Złe przeczucie ścisnęło mi serce, a w gardle doznałem czegoś w rodzaju wielce nieznośnej dławicy. Tknięty złem w sercu przeczuciem i udręczony nieznośną w gardle dławicą, wybiegłem z pałacu. Widok tłumu, zgromadzonego na ulicach, potwierdził moje obawy. Biegłem dalej i, o ile pamiętam, przytomność umysłu malała we mnie z każdym krokiem. Trudno mi obecnie powiedzieć, z jak wielkim zasobem pilnie malejącej przytomności dotarłem wreszcie do placu. Tam zdybałem moje dziewczęta. Brak mi słów, drogi Sindbadzie, aby ci opisać rozpacz, która mię ogar-