Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 149.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i na trzeci dzień goniłem go już po ulicach tego miasta. Nie zauważyłem jednak, że się znajdujemy w Balsorze. Oślepiony wściekłością, nie widziałem miasta, widziałem tylko Djabła, którego chciałem, którego musiałem pochwycić. Potwór tymczasem skierował swój bieg w stronę portu Balsorskiego. Biegłem za nim. Dotarliśmy w ten sposób do samego portu, gdzie stał okręt, który w tej chwili właśnie miał odbić od brzegu. Lecz nie widziałem okrętu, ani portu - widziałem tylko Djabła, którego musiałem pochwycić. Odwrócił właśnie ku mnie swój łeb i po raz ostatni zawołał:
»Musisz zabić we śnie Urgelę, zamordować na jawie wuja Tarabuka i śmiać się z tych dwóch czynów i we śnie i na jawie«.
Powtórzył te słowa po raz ostatni i wbiegł na pokład odchodzącego okrętu. Wbiegłem za nim. Nie zauważyłem, że okręt odbił już od brzegu i kołysał się na falach wezbranego morza. Nie mogłem tego zauważyć, gdyż właśnie w tej chwili postrzegłem, że na karku Djabła Morskiego sterczy rąbek jakiegoś białego przedmiotu, za który łacniej go mogłem pochwycić. Szybko więc wyciągnąłem dłoń i schwyciłem ów rąbek, który został mi w dłoni, podczas gdy Djabeł Morski jednym susem przesadził burtę okrętu i zniknął w głębinie morza. Zostałem na pokładzie płynącego kędyś okrętu z owym białym przedmiotem w dłoni, który to przedmiot był ni mniej, ni więcej - tylko znanym mi już oddawna listem Djabła Morskiego.
Ma się rozumieć, iż moje nagłe i niezwykłe wraz z Djabłem Morskim wtargnięcie na pokład nie uszło uwagi kapitana i załogi. W pierwszej chwili na widok ściganego przeze mnie potwora kapitan osłupiał, a załoga skamieniała ze zdziwienia. Dzięki tym dwom okolicznościom - osłupienia i skamienienia - nie stawiano nam żadnych przeszkód i pozwolono wbiec na pokład odpływającego okrętu. Obecnie wszakże i kapitan i załoga otrząsnęła się z pierwszych, zbyt gwałtownych wrażeń i postanowili zapewne w ten lub inny sposób zaznaczyć swe odrębne stanowisko w sprawie mego samozwańczego włączenia swej osoby do liczby legalnych pasażerów.
Skupiono się wokół mnie w chwili, gdym stanął w miejscu, dzierżąc w dłoni list Djabła Morskiego, który właśnie, przeskoczywszy krawędź okrętu, zniknął w głębinie spienionego morza. Wielki zgiełk i tumult uczynił się dokoła mej nieszczęśliwej osoby. Jeden ze starych