Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 163.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
PRZYGODA SZÓSTA



ZMĘCZONY trudami podróży, z radością wstąpiłem w znajome progi rodzinnego pałacu. Przedewszystkiem postanowiłem przeprosić wuja Tarabuka za to, żem się z nim nie pożegnał przed wyruszeniem w ostatnią, zgoła niespodzianą i niezamierzoną przeze mnie podróż. Wyznam, iż stęskniłem się nieco do mego wuja i śpieszno mi było zobaczyć go i powitać. Ostatniemi czasy śnił mi się kilka razy i za każdym razem jawił się we śnie jakiś wielce dziwny i zmieniony. Miał twarz z prawego profilu podobną do orangutanga, a z lewego — do kakadu. Takie zespolenie dwóch zgoła rozmaitych profilów możliwe jest, ma się rozumieć, tylko we śnie. Przykre wszakże wrażenie wywarła na mnie owa dwoistość profilu. Nie wierzę, iż sen spełnia się dosłownie, ale wierzę w to, iż spełnia się w przybliżeniu i z przeróżnemi odmianami, których wymaga rzeczywistość i jej niezłomne prawa.
Bałem się, że sen ów był jakąś — niezrozumiałą dla mnie przepowiednią. Pobiegłem tedy wprost do pokoju wuja, aby się przekonać, jakie znaczenie miał mój sen dziwaczny. Biegnąc, miałem na myśli naprzemian to orangutanga, to kakadu, lecz i orangutang i kakadu pierzchły z mych myśli wobec rzeczywistości, którą ujrzałem. Postać, którą zastałem w pokoju wuja Tarabuka, prześcignęła wszelkie sny, wszelkie oczekiwania i wszelkie obawy! Stanąłem, jak wryty, nie wiedząc, co mam czynić — czy trwać na miejscu, czy zmykać co tchu przed potworem, który patrzył na mnie wzrokiem mego wuja, lecz nie posiadał zresztą żadnej innej z nim wspólnoty. Im mniej był do niego podobny, tem bardziej przerażały mnie tu i ówdzie luźne i dorywcze cechy niezaprzeczonego podobieństwa. W pierwszej chwili wydało mi się, iż widzę jakąś zmorę, w której dopiero po pewnym czasie rozpoznałem — istotę ludzką.
Twarz owej istoty nie była zupełnie czarna. Powiedziałbym, iż pokrywały ją szczelnie drobne, czarne centki, nakształt maku. Te same