Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 175.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

»Wiedziałem, że jesteś znarowiony - zawołał staruszek. - Uspokój się jednak i bądź posłuszny. Wybij też sobie z głowy ów strumień, który zmyśliłem w celu owładnięcia twoim grzbietem. Jesteś moim koniem, rozumiesz?«
»Koniem? - krzyknąłem z najwyższem oburzeniem. - Precz natychmiast z mego grzbietu, nikczemny niewdzięczniku!«
Z całych sił wstrząsnąłem plecami, aby z nich zrzucić starucha. Zdawało mi się, że słaby i chudy staruch spadnie na ziemię pod wpływem pierwszego wstrząśnięcia. Omyliłem się jednak w mych rachubach! Staruch nagle z taką mocą ścisnął mię kościstemi kolanami za szyję, żem zdrętwiał w obawie, iż mię zadusi.
»Spokojnie, mój kosiu, spokojnie! - zawołał, ściskając mię co raz mocniej. - Nie brykaj i nie wierzgaj! Na nic się nie przydadzą twoje dąsy i narowy. Nie takich, jak ty, rumaków potrafiłem już w swem życiu okiełznać! Bądź posłuszny, mój kosiu, i bądź nieco bystrzejszy, bo dotąd uparcie unikasz kłusa i myślisz, że się zadowolę bylejakim truchtem«.
Podczas, gdy staruch zrzędził na mym grzbiecie, głęboko rozmyślałem o tem, co mam czynić? Czy próbować nowych wysiłków ku pozbyciu się natrętnego brzemienia, czy też udać spokój, a nawet zadowolenie ze swego niespodzianego stanowiska i wyczekiwać chwili, gdy odpowiedni zbieg okoliczności przyjdzie mi z pomocą. Wybrałem to ostatnie, gdyż bałem się, iż staruch na śmierć mię zadławi potwornym uściskiem swych kolan.
»Nie zwracaj uwagi na moje narowy - rzekłem z udaną łagodnością - są to resztki owej samowoli, do której nawykłem z powodu, żem przez czas dłuższy biegał samopas - bez żadnego jeźdźca. Nie jestem znów tak leniwy i uparty, jak ci się wydaje. Dobry kłus, a nawet bystry galop, był zawsze jedynem mojem marzeniem. Pragnąłbym jednak wiedzieć, czy rzeczywiście uważasz mię za konia i czy nie masz chwilami wrażenia, iż jestem człowiekiem?«
»Wio, wio! - zawołał staruch, uderzając mię piętami po biodrach. - Co mi to za człowiek, który się pozwolił dosiąść w tej myśli, iż spełnia czyn miłosierny. Jesteś koniem i basta. Wio, wio, szkapo leniwa!«
»Byłbym ci niezmiernie wdzięczny - odrzekłem, kłusując pilnie po murawie leśnej - byłbym ci niezmiernie wdzięczny, gdybyś mi wyznał, ja-