Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 190.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

»Jak śmiesz, zwykły śmiertelniku, nazywać mnie orangutangiem! - zawołał, zgóry spoglądając na marynarza. - Jestem poetą!«
»Jesteś synem djablicy i orangutanga! - odpowiedział marynarz z oburzeniem. - Znam ja się na takich mieszańcach!«
W tej samej chwili kapitan i reszta marynarzy otoczyli kołem wuja, oświetlonego latarnią. Zadrukowana wierszami twarz wuja górowała nad przerażonym tłumem, który mu się uważnie przyglądał.
»Syn djablicy i orangutanga! - wrzeszczał stary i wytrawny marynarz. - Jak śmiał potomek tak nikczemnej rasy wtargnąć na nasz pokład? Biada nam! W jego dłoni tkwi przeklęty list Djabła Morskiego! Obecność tego listu na okręcie wróży klęski i nieszczęścia. Kapitanie, radzę ci tego potwora wraz z listem wrzucić natychmiast do morza!«
»Do morza! Do morza!« - wrzasnęła chórem załoga.
»Nie jestem synem djablicy i orangutanga, ale poetą! - zawołał dumnie wuj Tarabuk. - Precz z moich oczu, marny tłumie, który nie umiesz uczcić i ocenić wielkiego poety! Zamiast na klęczkach dziękować mi za moją obecność na okręcie, chcesz mnie, marny tłumie, wrzucić do morza?«
»Do morza, do morza!« - powtórzyła chórem załoga.
Kilku marynarzy rzuciło się na wuja Tarabuka i, pochwyciwszy za dłonie, znieruchomiło w miejscu.
»Nie pozwolę temu człowiekowi nic złego uczynić! - zawołałem nagle, podbiegając do nieszczęsnego wuja. - Jest to mój wuj, którego żadne węzły pokrewieństwa nie łączą z djablicą lub orangutangiem!«
»Jest to wielki poeta i mój przyjaciel!« - zawołał zkolei Chińczyk, zbliżając się też do wuja.
»Tem gorzej dla was obydwóch! - odpowiedział stary i wytrawny marynarz. - Wrzucimy was z nim razem do morza!«
»Do morza z nimi, do morza!« - krzyknęła znowu załoga.
Nie wiadomo, czemby się skończyło to smutne nieporozumienie, gdyby nagły a niespodziany wypadek nie odwrócił od nas uwagi kapitana i marynarzy. Odpłynęliśmy już na kilka mil od lądu, i okręt nasz bujał na pełnem morzu.
Otaczał nas zmierzch wieczorny, który co chwila gęstniał, zapowiadając noc ciemną.
W tym zmierzchu znienacka błysnęło jakieś światło purpurowe, kołyszące się na miarowo rozechwianych falach.