Dzień bywa jeno we kwiaty bogaty,
A że prócz kwiecia — nikogo wokoło,
Więc do zmęczenia zrywałam te kwiaty!«
Mówiła jeszcze, że nieraz na czoło
Kładła dłoń własną tak zwinnym odruchem,
Jak czyjąś obcą — zdradziecko wesołą...
A raz — niedawno — że stała się duchem
I, jak w głąb sadu, poszła w niewidzialność,
Szumiącą kędyś — nad urwiskiem głuchem...
Pytała jeszcze, czy wierzę w upalność
Słońca — w ogrody, widziane przelotem,
Od których w oczach mży sama oddalność...
A jam jej mówił o wszystkiem i o tem,
Jak ducha w morzach nie mogłem pomieścić,
Ani utwierdzić pod gwiezdnym namiotem —
Ani po kwiatach w ciszę rozszeleścić!
I o dziewczynie, co tak nie umiała
Ni łkać, ni pragnąć, ni kochać, ni pieścić —
Ni snem się w niebo zamierzyć, jak strzała,
Ani wysłuchać modlitwy, szeptanej
Przez własną duszę do własnego ciała...
Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.