Umiem ja różą naznaczyć te wrota,
Które w noc trzeba pukaniem zakłócić,
By się rozwarły na jasność żywota.
Umiem miłości ów przepych przywrócić,
By ci się stała, jako śmierć, jedyna —
Umiem się dąsać, weselić i smucić —
I kazać komuś, co mnie nie wspomina,
By wielkim cieniem legł na mojej duszy,
Jak na słonecznym zegarze — godzina!
Z tym cieniem w drzewnej zapodziany głuszy,
Czułem, jak za mną tęsknota w ślad kroczy,
Żem do rąk mógł ją brać, jak kij pastuszy.
Wówczas mnie dziewczę pytaniem zaskoczy:
— »Czemu, gdy pytam, czuję się zuchwała?...
Czemu natrętna, gdy patrzę ci w oczy?...
Czemu mnie pieścisz nie tak, jakom chciała, —
Jakby się twoje oduczyły dłonie
Pochłaniać ślepo kształt mojego ciała?
Choć ja — w objęciu, choć ja — na twem łonie,
Lecz nie ja — w duszy i tam — pod powieką:
Ty patrzysz w inną, całując me skronie!...
Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.