Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

Oddawna wrodzy byliśmy i niemi,
Sen nas nie łączył, jeno gdzieś zapodział
W dwu różnych światach z myślami różnemi.

Czyniąc tajemny z całej ziemi podział
Pomiędzy mojem, a między jej ciałem,
Różne nam łoża w mrok różny przyodział.

Włos jej pod niebem nawpół zwieczorniałem
Jeszcze dniał złotem... Więc źrenic przejrzysty
Błękit pod bielą powiek zgadywałem.

Może w ten błękit, jak w miłosne listy
Zbrodnia się wkradła? I przez sen przelotny
Śniła ot — teraz czyjś sen wiekuisty?

Może spoczynek jej był wciąż robotny
Zmorą, weśnioną pilnie w zwłoki mgławe?
W dłoni mej właśnie nóż błyskał samotny.

Jej warkocz, spadły pół-wężem na trawę,
Zdał się zuchwałem, bujnem przedłużeniem
Ukrytej myśli na kark biały — w jawę.

Zrazu weń chciałem ugodzić brzemieniem
Noża, co zdala — utkwiony w namyśle —
Już go na dwoje przecinał swym cieniem.