Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

I nic nie rzekła ...A mnie wypodziemniał
Ten skrawek ziemi pod stóp mych przemocą, —
I nóż mi wypadł z dłoni i — znikczemniał!

Bo zrozumiałem, że zmierzchłe barw nocą
Jej oczy nigdy już nie zbłękitnieją,
A sploty nigdy już się nie odzłocą!

I że ten wieczór, świateł beznadzieją
Krwawiący chmury, nigdy nie przeminie
Nad snami wyspy, gdzie serca szaleją!

I zrozumiałem, że coś we mnie ginie
I coś umiera, — bo wszak niewiadomo,
Co w nas i w której ma umrzeć godzinie...

Jakiś sen wielki twarzą już znajomą —
Skonał... A straszno zerwać się na nogi
Ze snu takiego nad przepaścią stromą!

Więc, by się wesprzeć snem o jakieś progi,
Wspomniałem nagle dziwnie rzeczywiste
Wonnego siana gdzieś na łąkach stogi...

Cisza się piętrzy wraz z nimi i mgliste
Cienie chmur chodzą po nich bezhałaśnie, —
I już poprzez te stogi pozłociste,