Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Poprzez te stogi, łąk skoszonych baśnie,
Patrzyłem na nią, wiedząc, że nie wzbroni
Mym oczom takich łąk!... A ona właśnie

Ów nóż podniosła, co wypadł mi z dłoni,
I jęła, niby kołysząc go w śpiewie,
Do ust przykładać, do piersi, do skroni...

I, przykładając, mówiła: »Nikt nie wie,
Co w kim zabija, gdy, jak stopą bosą,
Nagim nań nożem następuje w gniewie.

Tyś zabił we mnie tamtą — złotowłosą,
Co była tobie błękitami gwarna,
Rozmowna słońcem, rozśpiewana rosą.

Lecz pozostała ta druga, ta czarna!
Że uszła tobie i kłom twego noża,
Więc trwa — zbyteczna, smutna i bezkarna.

I już niczyja i nawet nie boża,
Bo i Bóg nie chce nocować w źrenicy,
Gdzie mają nocleg mroki i bezdroża.

Po złotowłosej odlocie siostrzycy
Trwam ja — samotna, ja — com śniła zbrodnie
I krwi purpurę w srebrze błyskawicy!