Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

I zezem oka spostrzegłem, że sine
Jej stopy — prosto przed się wyciągnięte —
Zdają się jedną wskazywać godzinę...

I że, w tej samej godzinie poczęte,
Myśli me, czarną obleczone szatą,
Biegły w kierunku tych stóp — w ich ponętę!

Więc jąłem nagle uchodzić przed chatą,
Przeświecającą zwłok dziewczęcych bielą,
Niby zbytkowną dla ziemi poświatą.

Biegnąc, słyszałem, jak kwiaty się ścielą
Wichrem po ziemi, — i jak wicher przeczy
Drzewom, co szumem od nieba się dzielą!

Słyszałem potem niby płacz wszechrzeczy
Na wyspie, kędy wśród gąszczów zieleni
Ja tylko jeden miałem kształt człowieczy!

I biegłem, kształt swój unosząc wśród cieni
Wylękłych dębów i brzóz i olszyny,
Bojąc się odbić w zwierciadłach strumieni —

I ujrzeć trafem twarz, pełną przewiny,
Twarz ludzką — obcą i tak niepojętą
Dla wszelkiej, ziemię zdobiącej, rośliny!