Kilka razy.
A jeśli ty jesteś w potrzebie,
Idziesz do niego, jak do szebie,
On tobie pożycza,
Pieniądze odlicza.
A jeśli masz jakie zgryzoty,
Czy to zmartwienie, czy kłopoty,
U niego pociechy szukasz.
Do jego serca pukasz...
— No, co pan redaktor na to?
— Pyszny wiersz!
— Pójdzie na ten numer?
— Na ten? Poszedłby, ale... naprzód nie jestem pewien, czy ten numer wyjdzie.
— Dlaczego nie jestem pewien?
— Zabrakło nam pieniędzy. Przez kilka dni (z powodu świąt) nie wpływała nam prenumerata.
Pan Goldfisz zamyślił się.
— No, a jakby poszedł, to z moim podpisem?
— Rozumie się! Kazałbym jeszcze odbić jeden numer dla pana na welinie, czerwonemi literami.
Pan Goldfisz powtórnie się zamyślił.
— Ile to potrzeba?
— Z pięćdziesiąt rubli.
— Aleby poszedł z moim podpisem i z czerwonemi literami?
— Jakżeś pan chciał?
— No... to ja panu pożyczę pięćdziesiąt rubli, tylko... niech pan do mnie za godzinę przyjdzie.
To powiedziawszy, pan Goldfisz wstał, odetchnął głęboko i czule pożegnawszy redaktora, wyszedł. Po upływie jednak kilku sekund wrócił znowu i uchylając drzwi, dodał:
— Z moim podpisem, pamiętaj pan!
Teraz dopiero na surowem redaktorskiem obliczu wykwitł