Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.
NA SASKIEJ KĘPIE.


Bardzo byłbym rad poznać nazwisko i mieszkanie tak płochej osoby, któraby poważyła się twierdzić, że panna Marja nie jest najprzyjemniejszą szatynką, jakie istniały kiedykolwiek między jej imienniczkami, posiadały szare oczy, pięćdziesiąt tysięcy posagu w listach zastawnych i ubierały się w suknią koloru zgniłego siana? Powtarzam, radbym bardzo poznać tak lekkomyślną osobę, nie dlatego broń Boże, aby okaleczyć lub nadwerężyć jakąś część jej ciała, lecz poprostu dlatego, aby ją spytać: czy nie sądzi przypadkiem, że wahadłowy chód pani Radczyni (mamy) nie jest dość majestatycznym, albo że szczupły pan Radca (ojciec) nie jest dostatecznie napełniony godnością i powagą, która rozciąga się od najniższego punktu jego obcasów do najwyższego punktu jego kapelusza, nadaje politurowy blask jego łysinie i omal że nie wytryskuje z poza stojącego i silnie wykrochmalonego kołnierzyka?
Szczęściem dla naszego miasta, w Warszawie podobnych gburów niema. To też nie dziw, że szanowni Radcostwo i ich ponętna jedynaczka, idąc wzdłuż nadwiślańskiego wału ku stacji czółen, przewożących na Saską Kępę, spotykają w drodze same tylko fizjognomje, wyrażające głęboki podziw, lub szczerą sympatją dla tak dobranej rodziny. Nie dziw też, że dobranej tej rodzinie towarzyszy pan Karol, brylant młodzieży, najwykwintniejszy z Karolów, jacy kiedykolwiek nosili ciemne marynarki, jasne spodnie, bogate fryzury i wzmacniali naturalne wdzięki obfitemi dozami fiksatuaru i wonnych olejków. To też nie dziw wreszcie, że świetne to grono do-