Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

Domyślny Karol zrozumiał, co to znaczy i zlekka zatarł sobie łokieć lewej ręki, noszącej prawdopodobnie ślady konnej jazdy.
— Panie Karolu! — zaczęła znowu Mania z lubym uśmiechem. — Czy nie zrobiłby pan nam małej grzeczności?...
— Jestem do usług pani...
— Czy... nie byłby pan łaskaw poszukać Adolfa?... — dodała z ponętniejszym jeszcze uśmiechem dziewica. — Byłabym panu bardzo obowiązana...
— Maniu!... — wtrącił surowo Radca.
— Zapewne, że to niegrzecznie — uzupełniła Radczyni — gdyby jednak pan był łaskaw...
Dziwne uczucie, podobne do wbicia podwójnej szpilki, przeszyło serce Karola. Skąd ta troskliwość o bladego i obojętnego kuzyna, a wreszcie gdzie on ma go szukać?... Nie było jednak rady, pełen więc dobrego tonu nasz przyjaciel wstał z wdziękiem i rozpoczął poszukiwania przedwstępne.
Los pomógł mu, zaraz bowiem w bufecie spotkał pewnego znajomego Adolfa, który w towarzystwie bardzo miłej panienki, tytułowanej kuzynką, przyszedł zobaczyć, jak też tańczą „pod Dębem.“ Znajomy ten doniósł, że przy innej willi (gdzie także przypatrywał się tańczącym) spotkał Adolfa, szukającego mieszkania chorego przyjaciela, którego bardzo dokładny adres dał i panu Karolowi.
Zdobywszy adres, piękny Karol zasięgnął od jakiegoś tubylca wiadomości o kierunku drogi, przyczem nie omieszkał zadać mu kilku innych pytań:
— Czy... uważasz, mój przyjacielu, czy w tych stronach nie trafiają się jakie dzikie zwierzęta?...
— Jakoś nie słychać, choć kto ich tam wi!... — odpowiedział tubylec.
— Hum!... A czy... to jest... czy nie błąkają się tu jakie włóczęgi, ludzie podejrzani?...
— Gdzie ta ich brakuje! — odparł badany.