Nie umiemy powiedzieć, o ile oświadczenie to zachęciło pana Karola do poszukiwań, pewnem przecież jest, że bohater nasz po krótkim namyśle dodał:
— A czy nie mógłbyś, mój przyjacielu, pójść ze mną w tamtą stronę... tak... dla pokazania drogi?...
— Jo tam ni mam casu!... — ofuknął tubylec i poszedł dalej.
Nic już nie pozostawało panu Karolowi, jak także wyruszyć w swoją stronę, co uczynił, pogwizdując jakąś wesołą aryjkę. Ledwie jednak wysokie drzewa zakryły przed nim restauracją „pod Dębem,“ kiedy nagle przystanął, ostrożnie obejrzał się dokoła i... wydobył z kieszeni długi składany nóż, który niezwłocznie otworzył.
Zadrżałby ten, ktoby mógł zobaczyć uśmiechniętą zwykle twarz Karola, wówczas gdy ściskał błyszczącą stal w białej i delikatnej ręce...
Biedna Marja!...
∗ ∗
∗ |
Słońce zachodzi, oblewając ziemię i kłębiące się chmurami niebo światłem koloru rozpalonej miedzi. Między zwieszonemi liśćmi drzew, wśród ciszy poprzedzającej burzę, rozlega się trwożliwy pisk ptaków, cichy brzęk komarów i dalekie odgłosy wesołej zabawy.
Na zielonem wzgórzu, otoczonem gęstemi krzakami i potężnemi topolami, zwrócony bladą twarzą ku niebu, śpi głęboko jakiś młody człowiek, należący, o ile z ubrania sądzić można, do dostatniej klasy społeczeństwa. Obok niego, bliżej głowy, leży kapelusz, bliżej zaś nóg kamasze, które zapewne zdjął z powodu gorąca.
Biedna Marja!...
Nagle na tej samej drobnej, szmaragdowej łączce ukazał się jakiś cień w jasnych spodniach, ciemnej marynarce, okrą-