szy zachowywał się tak, jakby miał niekłamaną chęć wyskoczyć oknem na jakiś połatany i sznurem obwiązany tłomoczek.
Niebawem podróżni zaczęli się rozchodzić. Mała jejmość, w asekuracji dwóch woźnych, niosących dwa tłomoki, pudełko, torebkę, koszyk i dwa parasole, udała się na prawo. Został tylko właściciel wyszarzanej burki, którego nikt nam nie zabroni nazwać panem Mateuszem, a który tak drobiazgowo śledził łaty i sznury swego tłomoczka, jakby chciał sprawdzić, ile też sztuk odzieży i bielizny kryje się pod jego spękaną i pofałdowaną skórą?...
— Ha! to już chyba i my idźmy, panie — rzekł nagle jeden z mizerniejszych oficjalistów pocztowych do nowego naszego przyjaciela.
— A dokądże to chcesz prowadzić, mój bracie? — spytał słodziutkim głosem pan Mateusz, nietyle zachwycony, ile raczej zakłopotany uprzejmością publicznego sługi.
— Naturalnie, że do dorożki!...
— Do dorożki, przyjacielu?... A może tu gdzie macie jaką oberżę blisko, to już wolałbym tam odrazu. Ot widzę nawet napis: „Hotel Rzymski“ — mówił Mateusz, zatrzymując się wprost oznaczonej instytucji.
— Tu miejsc niema! — mruknął niechętnie woźny, a potem, zwracając się do dorożkarza, rzekł z akcentem grubjańskiego szyderstwa.
— A poszukaj tam dla pana numeru, tylko gdzie niedaleko, to dopiero dostaniesz!...
— A dam ci, dam, mój bracie! — upewniał niewiadomo kogo pan Mateusz, gramoląc się do dorożki. — Dam ci, byleś tylko znalazł gdzie blisko dobrą i tanią kwaterę...
Dorożka ruszyła.
— Panie! — woła woźny — a mnie na piwo za odniesienie rzeczy?
Wehikuł staje.
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.