Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

pucyni. Oto tu numer — dodał, otwierając drzwi dość sporego pokoju.
— Chryste elejson! — zawołał Mateusz, składając ręce. — Kanapa, tyle krzeseł, umywalnia... A mnie co po tem? Przepytaj się, kochany Józiu, możeby tam kto te zbytki wynajął na czas...
— Hę? — pytał Józio. — Albo to jaśnie panu...
— Kochanku, nie nazywaj mnie jasnym, bo mi serce ranisz... Ja biedny szlachcic!...
— Ale! niby to ja nie wiem, że pan ma Suche Patyki...
— Uhu! już poszły między ludzi...
— A Wilcze Ogony?...
— I Wilcze Ogony, i Patatajkę, i Majdan, wszystko już djabli wzięli.
— Midlo... fiksatuary... grżebienie... — wtrącił jakiś kramarz, uchylając drzwi numeru.
— Wynoś się, pókiś cały!... Nie ma pan wsi, ale ma pieniądze, bo jaśnie pan lubi handlować, to wiadomo.
— Ja?... pieniądze?... Ani grosika, Józiu, jak cię kocham...
— No, w domu nie, tylko na procentach.
— Numerowy! — zawołano z korytarza.
— Jestem, panie! — odparł Józio i wybiegł.
— Pan Stodołowicz w domu?...
— Wyszedł, panie, za godzinę przyjdzie...
I powiedziawszy to, numerowy wrócił znowu do stancji.
— Moje dziecko!... złoty Józiu!... — zaczął pan Mateusz — może tu u was jest jeszcze choć aby troszkę tańszy numereczek?
— Hum!... widzi pan, znalazłby się... No, a co mi pan da, to wynajdę za osiem złotych?...
— Osiem?... osiem?... Dwa razy dziesięć... Wszak wystawa będzie dni dziesięć?... Dwa razy dziesięć dwadzieścia... Dam ci serce... złotówkę!...
— Da pan rubelka?...