Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

je miał zapomnieć... nie dziw się tak! Ja tylko, dalibóg, jestem ciekawy — dodał po chwili — pocoś ty tu przyjechał?
— Popatrzeć! sąsiedzie dobrodzieju, nauczyć się!
— Popatrzeć! nauczyć się! — powtórzył Marek, z niedowierzaniem kiwając głową.
— I... i usłużyć kochanym sąsiadom, nie dopuścić ich do rąk żydowskich...
— Cha! cha! cha!... — zaśmiał się grubas. — Usłużyć!... Ja to zaraz zgadłem, wyjadaczu, zaraz... cha! cha! cha!
— Sąsiad dobrodziej także przez ciekawość tu zjechał? — pyta ze skromną minką usłużny Mateusz, pragnący widocznie zwrócić na inny temat rozmowę.
— Ja? ja... ja jestem sam wystawcą — odparł bardzo uroczyście pan Marek.
— Patrzcie się! No, tak! sąsiad kochany dużo rzeczy może wystawiać. Ale z czemże mianowicie?
— Zgadnij z czem?
— Chyba... to jest... doprawdy, że nie wiem! Sąsiad dobrodziej ma tyle rzeczy pięknych...
— Z baranem! — odparł Marek, nadymając tłuste policzki.
— Aha... ha! z tym... z tym...
— Nie udawaj, kiedy nie wiesz, panie Mateuszu — rzekł pobłażliwie wystawca. — Przyjechałem z tym baranem, com go sam wytworzył... sam... uważasz?
— Istotnie, że nie dobrze rozumiem...
— Sam... uważasz?... Fenomenalny baran, jaki wzrost, ogon, rogi, wełna!... Za pięćdziesiąt rubli nie oddałbym go.
— Może dadzą i sto, jeżeli taki osobliwy?
— Sto jak sto, ale siedemdziesiąt pięć niezawodnie!
— Dlaczegóż? mogą dać i dwieście, to zależy od amatora.
— Zapewne! No, ale i amator nie da dwustu, może.. sto pięćdziesiąt!...
— Bodaj tych waszych budowniczych tyle kolek parło