WŁADYSŁAW. Przyjechaliśmy tu nie dla wygody, ale dla wystawy...
LEON. Ja miałem kapitalny lokal na pierwszem piętrze...
MAREK. Tak! ale w parę dni przeniosłeś się na drugie...
LEON (zakłopotany). Numerowy radził...
MAREK. Niedługo poradzi ci, żebyś się wyniósł na trzecie, a wkońcu na bruk... cha! cha!...
WŁADYSŁAW (do Mateusza z ironją). Sąsiad zapewne także coś wystawia?...
MATEUSZ. Ja nic! ale pan Marek wystawia barana...
MAREK. Znakomity baran, niech mnie piorun trzaśnie... Na amatora wart przynajmniej sto rubli. No, in gratiam twego przyjazdu, Władku, a mego medalu, chodźmy na wino!...
WŁADYSŁAW. Dajże pokój, sąsiedzie.
MATEUSZ. Tak, tak!... niepotrzebne zbytki...
LEON (patrząc w lustro). No cóż tam... parę buteleczek...
WŁADYSŁAW. Wstydźcie się, panowie! dacie tylko powód warszawskim pismakom do drwinek...
MAREK. Co mi tam djabli pismaki, kpię z nich!... A wreszcie poproszę Lesznowskiego, żeby nie pozwalał...
WŁADYSŁAW. Jakiego Lesznowskiego?...
MAREK. Juści że redaktora „Gazety Warszawskiej,“ znam go osobiście.
WŁADYSŁAW. Ależ sąsiedzie! Lesznowski już dawno nie żyje, od kilkunastu lat...
MAREK (zdumiony). Co ty pleciesz? przecież ja dzień w dzień czytuję gazetę.
WŁADYSŁAW. To sąsiad źle czytujesz, bo ją już kto inny od świętej pamięci redaguje...
MAREK. Bajki! A zresztą załóżmy się: kto przegra, ten za wino płaci.
WŁADYSŁAW (stanowczo). Noga moja nie postanie w żadnej knajpie... Do widzenia!
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.