Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

mujesz pan napowrót swoje pięćset rubli razem z pięcioma rublami procentu?
— Zgoda! zgoda!... odbierz tam, Moszku — wyszeptał chory.
Moszek schował pieniądze, i widząc, że w szczupłym pokoiku zanosi się na burzę, chciał drapnąć. Poproszono go jednak, aby usiadł, i rozpoczęto badanie.
ANTONI. Patrz, Leonie, oto jest twój zegarek, którego nie zgubiłeś, lecz który zastawiłeś. Czy nie powiesz nam, ileś za niego dostał?
MAREK. Nie mrugaj, nie mrugaj, sąsiedzie Mateuszu...
LEON. Powiem prawdę: dostałem dwadzieścia pięć rubli, a dałem kwit na pięćdziesiąt...
MATEUSZ (zrywając się). Co to znaczy, Moszku?... przecież ja ci dałem czterdzieści pięć rubli...
MOSZEK. To pewno ten łobuz Józio, numerowy, bo ja mu dałem dla pana Leona trzydzieści pięć rubli...
WŁADYSŁAW. Czegóż chcecie? rzecz już wyjaśniona: pan Mateusz wytrącił sobie pięć rubli jako procent, Moszek i numerowy po dziesięć, i otóż z czterdziestu pięciu rubli zrobiło się dwadzieścia pięć...
MAREK. Trzeba tych łotrów na policją oddać...
MOSZEK. Giewałt!
LEON. Niech... niech panowie nie robią im nic złego... bo ja... miałem z nimi rachunki.
ANTONI (do Mateusza). Wstydź się pan takich szacherek!
MATEUSZ (z płaczem). Co za niewdzięczność, mój Boże! Wszyscy krzyczą, żebyśmy wyparowali Żydów z handlu i interesów bankierskich, żebyśmy sami nauczyli się obracać kapitałem, a kiedy pojawi się taki człowiek jak ja, to go palcami wytykają!...
WŁADYSŁAW (do Leona). No, my tu urządzimy twoje interesa, a ty ruszaj do domu, natychmiast...
LEON. Pojechałbym, ale... (szepce mu do ucha)