Skonfundowany młodzieniec zniknął, omnibus za chwilę ruszył, a otyły przybysz ciągnął dalej znacznie już spokojniejszym głosem:
— Jestem Walenty... obywatel ziemski i umyślnie o czterdzieści mil przyjechałem na konkurs z moim parobkiem, ażeby przyjąć udział w ceremonji, obchodzącej rolnictwo krajowe... Dwa dni i trzy noce nie spałem i jestem jak zbity... To też pozwolicie, panowie... że się chwilkę zdrzem...
Nim dokończył, już żółty fular z lewej ręki leżał na ławce, ponsowy fular z prawej na podłodze, słomiany kapelusz na nosie, a krótko ostrzyżona i krzaczastemi wąsami ozdobiona głowa miłośnika krajowego rolnictwa z gorączkowym pośpiechem zaczęła wybijać takty na ścianach omnibusu. Teraz dopiero reszta podróżnych przekonała się, że nowy członek-amator konkursu dźwiga na sobie płócienną otwartą marynarkę, płócienną otwartą kamizelkę i parę innych również płóciennych i otwartych szczegółów, i że wielka ilość spowijających go tkanin nasuwa pytanie: czy właściciel ich przyjechał tylko oglądać żniwiarki, czy też zareklamować fabrykę płótna, z której jego garnitur pochodził?
— Już śpi... co za szczęśliwe usposobienie! — westchnął jakiś warszawiak, którego najwydatniejsze przymioty osobiste koncentrowały się w jedwabnym cylindrze i śnieżnej białości muszkieterach.
— A hem!... a hum!... — odkaszlnęli w odpowiedzi dwaj siedzący naprzeciw siebie obywatele ziemscy, jeden w wypłowiałej czapce i przenicowanym surducie, drugi zaś w wypłowiałym surducie, a przenicowanej czapce.
— Jakież urodzaje?... — ciągnął wykwintny mieszczuch.
— Nędzne wogóle — odparł jeden.
— W ogólności niezłe — odpowiedział drugi.
— Panowie zapewne nie z jednych stron?... — spytał jedwabny cylinder.
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.