Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

gadkowego fornala i asekurowana przez niemniej zagadkowego Amerykanina — nadjeżdża. Obaj przyjaciele nadstawiają uszu:
— Hala... hala... gul... gul!... — gulgocze Amerykanin.
— Skręć na prawo!... — woła ktoś do fornala i fornal skręca.
— Czy widzisz?... — pyta jeden przyjaciel.
— Dalibóg widzę!... — odpowiada drugi.
— Hala... hala... gul... gul... gul!... — woła znowu Amerykanin.
— Nie zjeżdżaj na lewo! — woła znowu ktoś do fornala, i ten... znowu stosuje się do rozkazu.
— Czy widzisz?... — pyta znowu przyjaciel.
— A to okropność!... — odpowiada znowu drugi przyjaciel. — Teraz już wiem, dlaczego inni przegrają...
— Wyraźna zdrada, niema co mówić... Wracajmy do Warszawy.
A tymczasem rozentuzjazmowana publiczność, nie domyślając się, nie przeczuwając nawet ohydnego podstępu amerykańskich fabrykantów, pali papierosy, dowcipkuje, udeptuje snopy pszenicy, wpada pod nogi koni i skrzydła żniwiarek i wogóle zachowuje się, jak przystało na ludzi wysoce zadowolonych z siebie. Tylko biegli ze spokojną godnością piastują swoje białe i różowe kokardy na piersiach i kapeluszach, słońce przez delikatność okrywa się chmurkami, a figlarny wiatr, zrozumiawszy nareszcie, o co chodzi, wydmuchuje pył z pod stóp miłośników rolnictwa i płodny ten zasiew roznosi po całej Europie.

∗             ∗

Mrok zapadł i tylko gwiazdy przypatrują się konkursowemu polu, uwielbiając wielkość i prawidłowość snopów i unosząc się nad równością pokosów. Śpią na podwórzu spracowane żniwiarki, co bynajmniej nie uwalnia ich od surowej,