Pewnego dnia dużo biegałem po mieście. Byłem u Teofila, w banku, u Stępka, w ogrodzie Saskim i, w jednym z tych miejsc, znowu zgubiłem... mój kij!...
— Teraz zjadł śledzia na dobre — pomyślałem. — Trzeba albo chodzić bez laski, albo sprawić sobie nową.
Któż jednak opisze moją radość, a potem przestrach, gdy nazajutrz, w czasie obiadu, jeden z urzędników tramwajowych odesłał mi... mego murzynka, z kartką:
„Znaleziony w tramwaju na Lesznie.“
Kartka ta dostała się przedewszystkiem w ręce Ewci. Przeczytawszy ją, zwróciła na mnie lodowate spojrzenie i, niby niechcący, spytała:
— Co, Ludwiku, robiłeś wczoraj na Lesznie?
— Ja, na Lesznie?... Ja?... Już z miesiąc...
— Już wiem, Ludwiku — przerwała Ewcia, podając mi kartkę, i — na tem skończyło się przy obiedzie.
Po obiedzie zaś — nie gadała do mnie przez cały tydzień, nie zaniedbując jednak tłomaczyć dzieciom, że uczciwy człowiek zawsze dotrzymuje słowa, i że ludzie, którzy nie dotrzymują słowa, są ludźmi godnymi politowania.
Myślałem, że zwarjuję przez ten tydzień. Zacna kobieta, spokojna, taktowna, wzór żon i matek, ale jak zacznie moralizować — żywcem wkopałbym się pod ziemię.
To też nikt się chyba nie zdziwi, gdy powiem, że nieraz brałem moją laskę do gabinetu i — wymyślałem jej na czem świat stoi. Tym razem przecie i ślepy dojrzy, że tylko djabelski murzyn narobił mi kłopotu.
Myślisz pan, że to już koniec jego intrygom?... Panie, śmiertelny wróg nie spłatałby mi podobnego figla, jak ta bestja!
Przedewszystkiem, muszę dodać, że bez względu na jego podłości, poszedłem do tokarza, gdziem go kupił i kazałem wprawić murzynowi nowe oko. Majstra w sklepie nie było;
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.