Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

Było to akurat w karnawale. Stosunki nasze z Ewcią przez cały tydzień wlokły się w sposób nieokreślony. Nie robiła mi wymówek, odzywała się rzadko i obojętnie, słowem, czuć było nadchodzącą katastrofę. Może zażąda separacji?...
Raz, kiedy siedząc na szezlongu, trzymałem w ręku „Figaro,“ a myślałem o czem innem, usłyszałem w salonie jakiś szmer, a potem głos Ewci:
— Proszę cię na chwilkę, Ludwiku.
Wchodzę... Osłupiałem... Boże miłosierny! Ależ w moim salonie, obok mojej żony, widzę Józię tokarkę, a za nią jakiegoś dryblasa...
— Ludwiku — rzekła Ewcia — młodzi narzeczeni przyszli podziękować ci za posag...
I podczas gdym stał bez ruchu, jak Niobe, rozpaczająca za dziećmi, Józia cmoknęła mnie w jedną rękę, a dryblas w drugą. Potem oboje upadli do nóg Ewci, która wręczyła Józi pięć storublowych papierków i sznur korali.
Po chwili narzeczeni wyszli, błogosławiąc nas, a Ewcia zwróciła się do mnie:
— Oj ty dziadzie, ty stary dziadzie!... I komu to tu świat gubić.
— A teraz, duszko — odezwałem się skromnie — chyba wierzysz w moją niewinność?...
— O niewinności tej dziewczyny nigdy nie wątpiłam — odparła Ewcia.
I co pan powiesz: na tem skończyła się cała awantura!... Tak przecie byłem wzruszony szlachetnością Ewci, tak zgnębiony jej pobłażaniem, że — rozchorowałem się na gastryczną gorączkę, która na tydzień przykuła mnie do łóżka.
Serce kobiety, panie, a mianowicie serce Ewci, na wieki pozostanie dla mnie zagadką.
A swoją drogą mój kij — jest ostatniego rzędu gałgan, i nawet powiem panu, że straciłem dla niego wszelką sympatją.