— Skromne zasługi moje nie zmniejszą się przez to, że pan dziś o dziewiątej biegał do hotelu i że chcesz pan włożyć na siebie kolorową koszulę...
— Racja, że skromne! — przerwał gość. — Jakieś tam trzy korespondencyjki o teatrze amatorskim, pojawieniu się ospy wietrznej u dzieci i...
— Mniejsza o ich treść, panie Dryndulski! W każdym razie nie odrzucono mi ich, jak się to panu trafia raz na tydzień.
— Przybłędy!... brak samodzielności!... Żegnam pana Diogenesa Fajtaszkę!... — rzekł elegancki gość i protekcjonalnie kiwnął głową gospodarzowi.
— Kolorowe koszule!... wizyta o dziewiątej rano en frak!... Żegnam pana Kajetana Dryndulskiego!... — wycedził gospodarz i majestatycznie ukazał drzwi gościowi.
Takim sposobem pękł gordyjski węzeł dozgonnej przyjaźni, która przez tyle lat łączyła dwu najznakomitszych ludzi w powiecie. Złowrogi sen Diogenesa urzeczywistnił się!
∗ ∗
∗ |
Każdy nieuprzedzony człowiek, na pierwszy rzut oka uczuć musiał głęboką sympatją i cześć dla osoby Diogenesa Fajtaszko. Czarny ubiór oznaczał duszę, chętnie przebywającą w cieniach łagodnej melancholji; złote spinki u koszuli dowodziły niezależnego bytu; ostro zakończona i starannie utrzymywana bródka, przekonywała o samodzielności zdania tak, jak wielka ilość pierzy w głowie zdradzała niepospolity umysł.
Co robił pan Diogenes w cichym, powiatowym zakątku? Dla ludzi zmaterjalizowanych — nic; lecz dla tych, którzy głębiej spoglądać umieli na rzeczy, szczupły ten, w średnim wieku, z pochyloną głową mężczyzna był apostołem nowych idei, pionierem cywilizacyjnego pochodu. Tak swoje stanowisko określał on sam, dodając, że dwie tylko ma ambicje: uzupełnić, wypróbować i światu w spuściźnie pozostawić własny