garda I, wespół z odbitką jego niezrównanych prac krytycznych, ustawione w galerji największych genjuszów świata... Kiedy! i któż to zgadnie?... Szczęściem, utalentowany młodzieniec umiał być cierpliwym: oczekując na miejsce w galerji figur woskowych, nie porzucał miejsca w kancelarji pana burmistrza, ani też dla tytułu Edgarda I-go nie wyrzekał się pieszczotliwej nazwy „głupiego Edzia,“ jaką mu tkliwa przyjaźń nadała.
— Któż to taki ma być u ciebie, kochana Praksiu? — spytała, już po raz dziesiąty, dama w pewnym wieku, ponętnej Hildegardy.
— Przecież mówiłam pani — odparła cierpko gospodyni — że ma być ten sławny Klinowicz, doktór filozofji... z Warszawy...
— Blaga! — mruknął Edzio, zakreślając w powietrzu bardzo piękny łuk cygarem.
— Sławny doktór?... z Warszawy?... to pewno Chałubiński!... Nie wiem, czy mogę się pokazać w mojej sukni takiemu gościowi?
— Co pani pleciesz?... Ja przecież mówiłam wyraźnie: Klinowicz, nie Chałubiński.
— Ale widzisz... zawsze to bardzo sławny doktór.
Hildegarda ironicznie skrzywiła usta i rzekła:
— Pan Klinowicz nie jest doktorem zwyczajnym, ale doktorem filozofji...
— To on nie zapisuje recept?... Mój Boże! a tak chciałam prosić, żeby mi co pomógł, bo już od roku niedowidzę i chodzić nie mogę. Jaka szkoda, że Chałubiński nie zapisuje recept!
— W imię Ojca i Syna... — przeżegnała się Hildegarda. — Przecież mówię pani, że to nie Chałubiński, tylko doktór filozofji Klinowicz...
— Aha! więc on zapisuje recepty?
Hildegarda wzruszyła ramionami, a uszczypliwy Edzio wtrącił:
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.