— Panie Edgardzie! — szepnęła z wymówką cnotliwa Hildegarda.
— Proszę państwa do kolacji — rzekła nagle służąca, kładąc tym sposobem kres dalszemu ciągowi danych statystycznych, ku wielkiemu niezadowoleniu Edzia.
W końcu kolacji, która ciągnęła się parę godzin, ponieważ zarówno stara dama, jak szczupły Edzio i niemniej szczupły Fajtuś okazywali dużo uwielbienia dla kuchni pięknej Hildegardy, a przy której to kolacji urocza gospodyni domu własną rączką nakładała podwójne porcje swemu znakomitemu gościowi, milczący dotąd doktór filozofji począł się niespokojnie kręcić i wzdychać...
— Pan doktór potrzebuje czegoś? — spytała Hildegarda.
— Spokojności! — odparł pogrążony w myślach filozof.
— Spokojności i papieru? — Rozumiem!... Panie Fajtaszko, bądź łaskaw zapalić świecę... Pan doktór chce pisać... Sądzę, że mój buduar będzie najwłaściwszy, tam bowiem znajdzie pan wszystkie rzeczy potrzebne.
Doktór filozofji kiwnął głową i za chwilę wprowadzony został do buduaru przez samą gospodynią, która z całą elegancją wypełniwszy to zadanie, rozpromieniona wróciła do salonu, mówiąc:
— Panie Fajtaszko, przyjacielu mój, składam ci stokrotne dzięki!... Ten znakomity człowiek niezawodnie coś szczytnego spłodzi w moim domu...
— Najniezawodniej! — odparł równie zachwycony Diogenes.
— Jeżeli nie blaguje — dodał Edzio.
— Jaki on roztargniony! — dziwiła się stara dama.
— Jak zwykle genjusz — rzekła Hildegarda.
— W chwili poczęcia wielkiej myśli — uzupełnił Dyncio.
— Doprawdy, panie Diogenesie — rzekła tkliwie Hildegarda — dopiero porównywając pana z nim, przekonałam
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.