Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

się, jak dalece wszyscy ludzie znakomici są do siebie podobni, i jak chlubić się powinnam, mając przyjaciela w panu!...
— Pani! — odparł Fajtuś — szczycę się twoją przyjaźnią, a porównanie, które słyszałem, dumą mi serce przepełnia... Aczkolwiek — dodał, wzdychając — wiem, żem nie godzien nawet rozwiązać rzemyka u sabotów nowego naszego przyjaciela.
— Ciekawam jednak, co on tam robi?... — spytała nagle stara dama, nie rozumiejąca widocznie, ile słodyczy mieści się w tych zobopólnych wywnętrzeniach dusz tkliwych i szlachetnych.
Piękna Hildegarda, figlarnie pogroziwszy obecnym, lekko jak niebiańskie widziadło, podskoczyła ku drzwiom buduaru i spojrzała przez dziurkę od klucza.
— Ciemno!... — rzekła z najwyższem zdumieniem.
Obok niej stanął Diogenes i uchylił drzwi.
— Ciemno!... — powtórzył.
Usłyszawszy to, sarkastyczny Edzio wziął lampę do ręki, a za chwilę całe towarzystwo znalazło się w buduarze pięknej kobiety.
Przy biurku nie było nikogo; we framudze okna także nie było nikogo; zato jednak, osłonięty kotarą przed okiem profanów, chrapał ktoś na łóżku uroczej dziewicy.
— Tego już chyba za wiele! — szepnęła Hilcia.
— Co za ekscentryczność! — dziwił się Dyncio.
— Blaga! — mruknął Edzio.
W tej chwili kotara poruszyła się gwałtownie, a obecni usłyszeli poza nią jakiś stłumiony głos, mruczący:
— Widocznie złodzieje... trzeba się mieć na baczności!...
— Lunatyk, albo blagier — szeptał Edzio.
— Wyjdźmy stąd — rzekła Hildegarda.
— Gdy się obudzi, najniezawodniej przeprosi nas — upewniał Fajtuś, cofając się ostrożnie.