— Panie Edmundzie!... panie Diogenesie, podajcie nam ręce!... — zawołała kanapa na dwa niewieście głosy, a za chwilę potem w salonie zjawiła się jakby z pod ziemi piękna Hildegarda w towarzystwie mocno przerażonej staruszki.
— Ach! doktorze! — mówiła ponętna pani gospodyni. — Wyobraź sobie... mężczyzna na mojem łóżku!... Och!... On jest widocznie chwilami nieprzytomny?
— To z nadmiaru pracy umysłowej... — objaśnił Diogenes, znowu ściskając lekarza za rękę.
— Ale czy miewa chwile przytomne? — spytała znowu Hildegarda.
— O, nader często! — odparł znowu Fajtuś, jeszcze czulej ściskając Kocia.
— Jakiż ekscentryczny, ach, Boże!...
— Nie zapominaj pani — mówił rozgorączkowany Diogenes — że każdy wielki człowiek ma podobne chwile nie... niejasności. Newton, sam Newton wyczyścił raz fajkę paluszkiem pięknej osiemnastoletniej panienki...
— Czyż podobna?...
— Najniezawodniej!... A... a... ktoś inny na proszonym obiedzie palcami brał szpinak z półmiska...
— Okropność!... Ciekawam, kiedy pisze swoje znakomite dzieła filozoficzne: czy wtedy, kiedy jest przytomny, czy też...
— Rozmaicie, to zależy od treści — odpowiedział lekarz.
Po tem ostatniem wyjaśnieniu, Kocio pożegnał towarzystwo i wyszedł. Usłużny Diogenes nie mógł powstrzymać się od odprowadzenia go ze świecą aż do bramy.
— Ciekawy jestem — rzekł lekarz w trakcie wędrówki — po jakiego djabła wyprowadziłeś pan z hotelu człowieka obłąkanego?... Czesław zły, myśmy się zlatali, wy powłaziliście pod kanapy i fortepiany...
— Ach! doktorze — odparł Diogenes — gdybyś choć
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.