— Kto go tam wie! — odparł parobek. — Może jeszcze i nie wstał, a jeżeli wstał, to pewnikiem szwargocze z Joskiem, albo z tym Miemcem, co łońskiego roku las kupił.
Nastała chwila milczenia, w ciągu której apatyczny specjalista od młocarni przełożył nogi i poczochrał się plecami o ścianę maneżu. Potem spytał gospodarza:
— Cości to wam pilno, Wojciechu, musi być do pana, kiejście tyle drogi na taki ziąb przeharowali? Musi wam być co winien?...
— Winien — nie winien!... Chciałem się go ino tylko rozpytać, co to jest, o to... Może wy wieta?...
Z temi słowy gospodarz rozwiązał torbę i wydobył z niej przedmiot formy nieregularnej, wielkości średniej bułki chleba i koloru brudno-żółtego.
Nie wyjmując rąk z za pazuchy i nie przekładając tym razem skrzyżowanych nóg, Jakób pochylił głowę i dość obojętnie przypatrywał się przedmiotowi.
— Toście znaleźli?
— A znalazłem — odparł Wojciech.
— Zwyczajnie żywica! — mruknął Jakób.
— Ale!... Nie byłoby takie twarde.
— Jużci nie ta żywica, co kapie prosto z drzewa, ale taka topiona, co to nią smyki smarują.
— Ale! ale!... Przecie ja się pytałem skrzypka Józwy, a on powiedział, że to nie żywica, ino burśtyn, taki, jak dziewuchy na paciorkach miewają.
— A tu w nim robak, widzę, jest... Oho! i jakieś liście we środku? — mówił Jakób, patrząc na bryłę, której kawałek w jednem miejscu był nieco przezroczystszy, niż w innych.
— To, co jest, to ja i sam widzę — odparł Wojciech — ale nie wiem, co to warto. W tem interes!
— Co warto! Tyle, co żywica z robakami i z liśćmi.
— Zawdy ja się dziedzica spytam; on mądrzejszy.
— Mądrzejszy do szwargotania z Miemcami.
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.