swoją żonę, która w tej chwili zapewne myślała o śmierci nieznanego krewnego, o pałacu z kuchniami w suterynach i o stopniu pokrewieństwa, istniejącego pomiędzy panią Gęgalską a Wiktorem Emanuelem.
Przechodząc do gabinetu przez salon, dziedzic dóbr znalazł w nim pochylonego nad księgami gospodarskiemi i mapą Gotlieba von Oschuster. Młody ten człowiek, który z całego zarostu posiadał tylko ostrą bródkę, był z powołania agronomem, a zarazem ajentem jakiejś berlińskiej spółki, która na drodze wykupywania dóbr i wypędzania ich właścicieli, pragnęła uszczęśliwić i ucywilizować barbarzyńską okolicę...
Specjalność von Oschustra na ciernistych niekiedy stawiała go drogach. Nie każdy dziedzic zmuszony był sprzedawać swój majątek, gdy się zaś trafił jaki skorszy nieco do handlu, wówczas poczynał traktować z ajentem, lecz wkońcu majątek sprzedawał włościanom, niekiedy nawet za niższą cenę. Stosunki tego rodzaju i cierpkie zdania, jakich niekiedy pan Gotlieb wysłuchać musiał o cywilizacyjnej misji Niemiec, ostatecznie zniechęciły go do miejscowego elementu. To też ze wstrętem do półdzikich mieszkańców obrabianej przez niego okolicy von Oschuster bynajmniej się nie krył.
Gdy dziedzic dóbr wszedł do salonu, zbliżył się do Gotlieba i rzekł z protekcjonalnym uśmiechem:
— Cóż, mamy dużo roboty nad temi szpargałami?
— Tak! — odparł ajent. — Ja mam dużo roboty! Straszny tu nieład.
— Co pan chcesz, z takimi łotrami, jak nasi oficjaliści?...
— Tak! — potwierdził Gotlieb. — Tu wszyscy albo osły, albo łotry.
Ostatnia uwaga, pod tak ogólnym wyprawiona adresem, wywołała lekką zmarszczkę na czole Jana Chryzostoma. Starał się ją jednak połknąć, ponieważ ajent o dwadzieścia tysięcy dawał za majątek więcej niż inni.
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.