Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przebóg! — wrzasnął Bąkalski. — Ja przecież nie mówiłem o takich zacnych obywatelach kraju, jak ty i tobie podobni, którzy macie tylko obce nazwiska, ale raczej o tych, którzy przychodzą do nas z felejzami na plecach, dorabiają się tu majątku i nie umieją nawet języka miejscowego.
— Mój stary ojciec — odparł spokojnie Sontag — przybył także do kraju z felejzą, tu dorobił się majątku i do dziś dnia nie mógł się jeszcze nauczyć języka.
— Bronisławie! — zawołał znowu Bąkalski. — Czy możesz sądzić, abym ja miał na myśli twego czcigodnego ojca, zacnego producenta wyrobów fajansowych, człowieka, który dał zajęcie tysiącom rąk...
— Jego ojciec ma sześćdziesięciu robotników, dał więc zajęcie tylko stu dwudziestu rękom — wtrącił Scyzorski, którego rozmowa ta w wysokim stopniu gniewała.
— Nie przerywaj, Kaziu! — ofuknął go korespondent, a potem dodał: — Panowie! ja szanuję ojca naszego Bronisława, człowieka, który chce dać na otworzenie polskiego pisma; ja czczę starego Sontaga, ja uwielbiam tych wszystkich dzielnych ludzi, którzy z felejzami na plecach przychodzą do nas z odległego Zachodu, aby wychować takich synów. Bronisławie! Sontagu młodszy! daj pyska...
Jakkolwiek ostatnie zdania utalentowanego Bąkalskiego, zestawione z poprzedniem, dowodziły pewnego zamętu w procesach psychicznych, biesiadnicy nie zważali na to jednak, znając go już oddawna.
— Wierzę ci, mój redaktorze — odpowiedział Sontag — z tem wszystkiem jednak na balu nie będę. Przy zaletach, których ci nie odmawiam, jesteś tylko trąbą opinji publicznej, a to, coś powiedział, jest jej głosem.
— Zgadzam się na wniosek Sontaga, ja też nie będę! — dorzucił Goldcwejg.
W tej chwili ciemniej się zrobiło w pokoju, we drzwiach