dów ani Niemców, tylko obywateli więcej lub mniej ukształconych i zdolnych do towarzyskiego życia. Z tych tedy powodów, jeszcze raz powtarzam, że nietylko Sontag i Goldcwejg, ale nawet pani Szafranowiczowa i panny Sonabend muszą być na balu. W przeciwnym razie cofnę się ja i trzydziestu moich sąsiadów, to jest prawie wszyscy wieśniacy.
Po tej odezwie, pogadano jeszcze o polowaniu, o wyższości win węgierskich nad francuskiemi, tudzież preferansa nad djabełkiem, poczem towarzystwo rozeszło się. Został w gabinecie tylko Sontag, do którego niebawem przysunął się Gotlieb von Oschuster, od paru dni nieobecny w Wilczołapach, a od kilku godzin przebywający w mieście X.
— Dobrze, żem pana znalazł! — rzekł ajent po niemiecku — ponieważ chciałbym panu przedstawić pewien projekt.
— Słucham pana — odparł obojętnie Sontag, który będąc figurą sądową, nienajlepszą miał opinją o siewniku cywilizacji zachodniej.
— Uważa pan — ciągnął Oschuster — w mieście tem znajduje się kilkanaście rodzin naszych, dla dobra których chciałbym założyć nasz klub...
— Nie rozumiem pana...
— No, klub, w którym moglibyśmy mieć nasze książki, rozmawiać własnym językiem, ogrzewać serca rodzinnemi ideami, wzmocnić węzły, łączące nas z odległą ojczyzną, a nadewszystko wspólnie przepędzać czas, aby tym sposobem uniknąć obmierzłych stosunków... Zrozumiałeś mnie pan?
— Zrozumiałem! — odparł drżącym z gniewu głosem Sontag, któremu krew do głowy uderzyła. — Zrozumiałem, i na dowód tego proszę pana, w imieniu mego ojca, siostry, a wreszcie mojem własnem, abyś przestał bywać w naszym domu!
To powiedziawszy, wstał i chwycił za kapelusz.
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.