Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co nie miałam słyszeć! Juści to prawda, że choć niedowiarki, dobrze radzą.
— Ale! — wtrącił Wojciech, drapiąc się za ucho.
— Miarkujże sam — ciągnęła żona — jak jest głowa cukru, to jej byle kto nie kupi, ino pan albo proboszcz; a jak sprzedają kawałkami, to kupi nawet chłop, a zawdy Żydy na tem nie tracą, ino jeszcze zarobią.
Uderzony trafnością tej uwagi, Wojciech pomyślał, obejrzał naprzód na wszystkie strony bursztyn, potem tasak, znowu pomyślał, znowu obejrzał i w końcu zabrał się do łupania. Urzeczywistniwszy ten świetny pomysł, wsypał kawałki do worka, worek zamknął w skrzynię, a sam wrócił do szopy ciosać swój dyszel i myśleć o interesie, jaki zrobił.
Ukończywszy robotę, zjadł w chacie misę barszczu, zaprawionego mlekiem i cebulą, drugą misę kartofli, trzecią kaszy ze słoniną, przyłożył to wszystko kilkoma kawałami chleba, a wreszcie zapalił fajkę i rozparł się na krześle, czekając na kupców.
Istotnie czekał niedługo; nie upłynęło bowiem i pół godziny, gdy zjawił się Josek.
— Nie żartujcie, gospodarzu — zaczął handlarz — ino naprawdę zróbcie ze mną handel na bursztyn.
— A za ile chceta? — spytał wieśniak, zaciągając się tak mocno, że aż mu fajka niby klarnet zagrała.
— Za ile ja chcę? — spytał z uśmiechem handlarz. — Jabym nawet wziął za rubla!
— Małgoś! dobądź ta worek i daj mu ta za rubla kawałek! — rozkazał mąż, rozparł się jeszcze mocniej i zagrał na fajce jeszcze głośniej.
Posłuszna kobieta, w towarzystwie najmłodszego syna, który ją ciągle trzymał za spódnicę, wydobyła i rozwiązała worek. Josek, zobaczywszy kawałki, wybuchnął śmiechem tak gwałtownym, że aż usiąść musiał na ławie.