— Ja jednego tylko pana mam — odparł Żyd spokojnie. — A wie jaśnie pan którego?... Oto pana Żabickiego.
Jaśnie pan, usłyszawszy to, stanął jak piorunem rażony, a Josek mówił dalej:
— A wie jaśnie pan, dlaczego?...
U jaśnie pana Josek zawsze stał na progu i nazywał się: „głupi Josek,“ albo: „gałgan Josek“ — a u pana Żabickiego Josek mógł nawet usiąść na krzesełku i nazywał się: „mój ty kochany Josek...“ Jaśnie pan psy swoje głaskał, a nawet całował, a Joska jak się raz pan dotknął, to zaraz kazał sobie podać wody do mycia. Ale pan Żabicki nie brzydził się Joska poklepać po ramieniu i pozwalał nawet, ażeby go Joskowe dzieci w rękę całowały... Jakem ja zachorował, to pan Żabicki posłał swoje konie po doktora i dał mojej żonie pieniędzy na jedzenie i na lekarstwo. A jaśnie pan powiedział wtedy: „Niech sobie zdycha, ja na jego miejsce będę miał stu faktorów!...“
Jak kto Joskowi, tak Josek komu. Ja jaśnie pana okpiwał i tego gałgana Oschustra okpiwał, ale pana Żabickiego nie okpię. Niech on żyje sto lat! a jeżeliby kiedy Pan Bóg biedę na niego zesłał, to Josek odda mu swój dom, swój majątek, a nawet ostatnią koszulę!
— Jak możesz, Jasiu, słuchać podobnego zuchwalca? Wypędź go zaraz! — zawołała pani Euzebja, ukazawszy się nagle we drzwiach drugiego pokoju.
Handlarz umknął, a dziedzic odparł z uśmiechem:
— Nie irytuj się, duszko! Musiałem go wysłuchać, ażeby zebrać materjały do zdemaskowania tego intryganta Żabickiego...
Taki tylko sens moralny ze słów Żyda wycisnął dziedzic Wilczołapów!...
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.