NA BALU.
Bez względu na to, że w atmosferze wisiała gęsta mgła, a na ulicach powiatowego miasta leżało rzadkie błoto, bez względu na to, około dziesiątej wieczorem, naprzeciw wspaniałego hotelu „pod Gadającą Papugą“ tłoczyła się gromadka gapiów, zbrojnych w parasole, kije, a nadewszystko w cierpliwość, pewna liczba biedaków płci obojej, którzy na bal składkowy mogli ofiarować najwyżej zdrowe nogi i dobre chęci, a nie będąc w stanie przyjąć fizycznego udziału w zabawie, postanowili przynajmniej nasycić wzrok widokiem skaczących cieniów, a słuch niewyraźnemi odgłosami muzyki.
Całe pierwsze piętro hotelu zajęte było na rzecz uczestników balu. Oprócz sali jadalnej, gdzie wyfrakowana służba ustawiała stoły w podkowę, znajdował się tam ubrany kwiatami gabinet dla dam; pozbawiony kwiatów, lecz zato upiększony butelkami gabinet dla mężczyzn, i obszerniejszy salon do odrobienia przyjętej zwyczajem liczby tańców. Rozkoszny ten przybytek oświecony był zapomocą kilkunastu kinkietów i dwu wieloramiennych pająków, z których widocznie jeden był tylko przyrodnim bratem drugiego. Całe umeblowanie salonu stanowił długi rząd kanap i krzeseł, stojących pod ścianami, tudzież wielki malowany parawan, który zasłaniał jeden róg przybytku muz i dźwigał na sobie wizerunki Japończyków, łapiących ryby, Japończyków, pijących herbatę i Japończyków, siedzących w altanie.
Oprócz lokai, w salonie znajdowało się jeszcze pięć osób; gospodynie: panie Kukalska i Gęgalska w bardzo ogoniastych sukniach; gospodarze: panowie Żabicki i hrabia Wyporek, w czarnych jak węgle frakach i białych jak śnieg krawatach, a wreszcie jeden i jedyny uczony mąż, korespondent gazety... pan Bąkalski.