cia Pietruszkiewicze, z których każdy tańczył tak zapamiętale, jak gdyby od czynności tej zależał pokój Europy, zachowując przytem powagę karawaniarzy, eksportujących nieboszczyka pierwszej klasy.
Lecz jeżeli niestrudzona działalność braci Pietruszkiewiczów wystarczała w walcach, polkach i kontredansach, to nie mogła jednak wystarczyć w mazurze. Wprawdzie dwaj ubodzy bracia hulali tak, że aż jeden z nich o mało że nogami nie potargał włosów drugiemu, nie mniej jednak czuć było potrzebę tancerzy.
W takich to okolicznościach, asesor Sontag, trzymając pod ręce dwie miłe panienki pochodzenia mieszczańskiego, zbliżył się z niemi do Fonsia i rzekł:
— Fijołek czy róża?
— Przepraszam pana, ale ja tu mam swoje towarzystwo!
— Przecież tu nie owczarnia! — odparł Sontag i poszedł do kogo innego.
— Wuju, hrabio! — wołał zaperzony Fonsio do hrabiego Wyporka.
— Czego chcesz?
— Nie wiem, co mam zrobić... pan Sontag ubliżył mi... powiedział mi, że jestem z owczarni.
— Uspokój się, drogi Fonsiu — wtrącił słuchający tego Bąkalski — przecież nie nazwał cię owczarzem.
— No, to prawda! ale chciał mi dać przez to do zrozumienia, że jestem baranem!
Wuj hrabia zieleniał i darł rękawiczki, inni zaś śmieli się jak opętani, słuchając tej jedynej w swoim rodzaju rozmowy. Niewiadomo, do czegoby przyszło, gdy wtem goście ruszyli do sali jadalnej.
Każdy usiadł przy stole w towarzystwie swej damy. Gwazdalskiemu przypadła w udziale pełnoletnia piękność z żółtem piórkiem, Bąkalski zaś, który usiadł naprzeciw niego,
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.