— Tylko ci dwaj — mawiał — są cośniecoś warci, reszta — na suchą gałąź...
Z rodziną prawie nie wdawał się, czasem tylko widywał swego młodszego brata Witolda, któremu trzymał do chrztu jedynaka, imieniem Kazimierz. Gdy w kilka lat później umarli rodzice chłopczyny, stary dziwak został jego opiekunem, przywiązał się do sierotki i nawet usiłował przelać w niego swoje zasady.
Jego wyznanie wiary odznaczało się prostotą. Głową narodu jest i powinna być szlachta. Chłop, mieszczanin, może być niższym duchownym, małym urzędnikiem lub oficerkiem; ale biskupem, rządcą prowincji, ministrem i jenerałem musi być tylko szlachcic, bo on posiada we krwi zdolność rządzenia. Szlachta powinna być nietylko majętna, ale rozumna, ukształcona i dzielna; dopiero wówczas potrafi rządzić i wychować naród.
Państwo polskie upadło, a cały naród mało jest wart, dlatego, że szlachta zgałganiała. Ażeby podźwignąć naród, trzeba odrodzić szlachtę, czyli — przypomnieć jej i nauczyć właściwych tej klasie obowiązków. Szlachcic nie powinien rwać się do pisania wierszy, do muzyki, medycyny, nawet do agronomji, ale powinien uczyć się sztuki rządzenia. Powinien służyć w administracji, sądownictwie, dyplomacji i w wojsku.
Według tych zasad stary dziwak wychowywał swego synowca, o którym mówił, że musi zostać — jenerałem. Kąpał go w chłodnej wodzie, karmił i ubierał poprostu, budził wcześnie. Nauczył go jeździć konno, strzelać, fechtować się. Utworzył dla niego oddział z wiejskich chłopców, którzy byli uzbrojeni w dziecinne karabinki, ubrani w fantastyczne mundury i musztrowali się nienajgorzej.
Od wczesnego wieku stryj opowiadał Kaziowi upiększone życiorysy znakomitych wojowników, którzy niczego się nie bali, nigdy nie upadali na duchu, największe klęski umieli przetrwać. Teorję popierał ćwiczeniami praktycznemi; więc
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/008
Ta strona została uwierzytelniona.